Rozdział 7 Tort urodzinowy
Na widok Eileen Vera nie wiedziała, co zrobić. Schowała włosy za ucho i podeszła do Eileen, po czym wręczyła jej prezent, który trzymała w rękach. „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. To prezent ode mnie. Mam nadzieję, że ci się spodoba”.
Na pudełku prezentowym znajdowała się cienka, przezroczysta powłoka. Eileen wyraźnie widziała, że w środku był naszyjnik, a do tego Swarovski. Oczywiście, był dokładnie taki sam jak w poprzednim życiu.
Eileen szczerze nie lubiła nosić biżuterii, a tym bardziej tej podarowanej jej przez Verę.
Jednak trzeba było zachować pozory. Dlatego się uśmiechnęła. Kąciki jej oczu zmarszczyły się. „Dziękuję. Uwielbiam to. Kiedy wróciłeś? Jeśli czegoś potrzebujesz, po prostu powiedz słowo”.
W poprzednim życiu śmierć Very miała z nią coś wspólnego, więc Eileen chciała jej to jak najbardziej zrekompensować w tym życiu. Zszokowana Vera ostrożnie spojrzała na Erica, jakby szukając jego pomocy.
To było naturalne, że była podejrzliwa, ponieważ Eileen nigdy nie była wobec niej uprzejma. Gdyby to było w przeszłości, Eileen rzuciłaby prezent na ziemię i złapała ją za włosy, nakazując jej się odczepić.
„Wróciła dopiero dziś, a tak się złożyło, że to były twoje urodziny. Co powiesz na to, żeby pójść z nami na zakupy dziś wieczorem, żeby kupić jej kilka niezbędnych rzeczy?” Eric wtrącił się łagodnie.
My? Mówi o sobie i Verze razem, podczas gdy ja jestem dla niego tylko outsiderem. Cóż, to było do przewidzenia. Wychowywali się razem od dzieciństwa, podczas gdy ja jestem niczym więcej niż córką jego wroga. Uśmiechając się. Eileen odpowiedziała radośnie: „Nie, wszystko w porządku. Wy oboje, Eric”.
W końcu nie było powodu, aby się przyłączyła i była piątym kołem u wozu. Tego dnia miała urodziny i chciała cieszyć się czasem spędzonym w samotności.
Eric spojrzał na nią niepewnie, próbując dostrzec coś w jej spokojnym wyrazie twarzy. Ale wyraz jej twarzy był tak wyraźny, że nie mógł zrozumieć jej gry.
Wyczuwając jego dociekliwe spojrzenie, E ileen była odrobinę zdenerwowana. Chciała jedynie grać dobrze wychowaną i uroczą siostrę, nie wtrącając się już w jego związek z Verą.
Niestety Eric był z natury podejrzliwy i ona nie była pewna, czy uda jej się go oszukać.
Chwilę później Eric skinął głową. Nie mówiąc nic, zaprowadził Verę na górę, żeby odłożyła swoje rzeczy. Eileen odetchnęła z ulgą. Następnie szybko pobiegła do kuchni.
Sharon myła warzywa. Na widok Eileen była nieco zaskoczona. „Jesteś głodna, pani Eileen? Czy nie zjadła pani chleba i mleka | przygotowanych dla pani?”
„Tak. Przyszłam, żeby czegoś poszukać”. Eileen od niechcenia otworzyła szafkę i zaczęła w niej grzebać. „Sharon, gdzie jest sprzęt, którego używam do robienia deserów? Chcę sama upiec ciasto”.
W głowie Sharon zaświeciła się żarówka. Otworzyła szafkę pod sobą i powiedziała: „To tutaj, pani Eileen. Trzymałam je wszystkie w jednej szafce”.
Rozkosz zalała Eileen. Hurra! Mąka, masło, jajka i śmietana kremówka są dostępne w domu. Na podwórku rośnie też drzewo wiśniowe, więc mogę zerwać trochę wiśni i zrobić ciasto o smaku wiśniowym.
Gdy o tym myślała, za oknem rozległ się ryk silnika. Spojrzała przez kuchenne okno i zobaczyła czarnego Bentleya wyjeżdżającego przez bramę .
Wygląda na to, że wyjechali. Eric przyprowadził Verę, a Will jeszcze nie wrócił z podróży służbowej. Innymi słowy, Sharon i ja jesteśmy jedynymi osobami w rezydencji dzisiaj: więc mogę robić, co chcę!
Zwróciła się do Sharon i powiedziała: „Proszę, pomóż mi wyjąć składniki, Sharon. Idę na podwórko, żeby nazbierać trochę wiśni!” Po tych słowach pobiegła z prędkością światła.
Eileen pośpieszyła do ogrodu na podwórku. Sharon wcześniej powiedziała jej, że drzewo wiśniowe zostało osobiście posadzone przez jej matkę, gdy ta jeszcze żyła. W tym momencie było już wyższe niż płot.
Wiśnie na drzewie były tak ciężkie, że prawie łamały gałęzie, a słodki zapach owoców unosił się w powietrzu. Stojąc pod drzewem. Eileen podskoczyła kilka razy. Niestety nie mogła dosięgnąć gałęzi i najwyraźniej przeceniła się. Pozostawiona bez wyjścia, mogła tylko przenieść drabinę ze składziku. Przy okazji złapała koszyk.
Zbierając wiśnie, od niechcenia wytarła kilka z nich i wrzuciła je do ust. Słodko-kwaśne soki wypełniły jej usta, a bezprecedensowa radość ją ogarnęła.
Kiedy kosz był już pełny, zeszła po drabinie i podskokami wróciła do kuchni.
Do tego czasu. Sharon wyjęła już cały sprzęt i umyła go. Eileen umieściła kosz wiśni pod kranem i opłukała go, nucąc radośnie.
Oddzieliła część wiśni, planując zrobić trochę dżemu wiśniowego. Następnie wymieszała ciasto na ciasto, podczas gdy dżem się gotował, zanim włożyła je do piekarnika, aby je upiec. Podczas gdy czekała, aż spód ostygnie, zaczęła ubijać śmietanę kremówkę. Widząc, że jest w dobrym nastroju. Sharon nie przeszkadzała Eileen, ale zajęła się swoją pracą.
Po prawie dwugodzinnym kręceniu się, Eileen położyła ostatnią wisienkę na torcie i jej tort urodzinowy był w końcu gotowy.
Nagle z sąsiedniej rezydencji rozległ się dźwięk tłuczonego szkła, któremu towarzyszył wściekły głos młodego mężczyzny. „Wynoś się stąd! Wynocha!”
Eileen z ciekawością pochyliła się ku oknu, próbując zlokalizować źródło dźwięku.