Rozdział 430
Dominicus
Przemierzam korytarze tego niegdyś bogatego domu – teraz jednak ewidentnie noszącego ślady niedawnej dewastacji – bez przeszkód, wolnym, drapieżnym krokiem. Jestem tu intruzem, a jednak poruszam się tak, jakbym był właścicielem każdej marmurowej płytki pod stopami. Mieszkańcy, których spotykam – watahy wilków, które powinny bronić swojego terytorium – po prostu cofają się w przerażeniu.
Może to wyraz mojej twarzy. Może to aura Alfa, której nie próbuję stłumić. Cokolwiek to jest, żaden z nich nie śmie wypowiedzieć słowa wyzwania. Po prostu drżą i schodzą mi z drogi jak tchórze, którymi są.