Rozdział 7
Ostatni promyk nadziei, który we mnie pozostał, umarł po jej słowach.
Sophie mnie zdradziła, wyrzuciła i bezczelnie okłamała wszystkich. Jak mogła mi to zrobić po wszystkim, co przeszliśmy? Tak bardzo ją kochałem, ufałem jej bezgranicznie, a ona teraz zachowywała się, jakbym nic dla niej nie znaczył.
Oczy Sophie napełniły się łzami, a jej głos zabrzmiał chwiejnie w tłumie.
„Ariadne była zrozpaczona wiadomością o ciąży panny Woods i widziałam, jak to zaczęło podkopywać jej zdrowie psychiczne; coś, co widziałam już wcześniej, słabło. Podczas pracy widziałam, jak doświadczała kilku napadów histerii, śmiejąc się z najgorszych rzeczy. A jej wahania nastroju były jeszcze gorsze. Czasami była taka słodka, innym razem zmieniała się jak przełącznik światła, stawała się drażliwa i zła bez ostrzeżenia”.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Wzięła jeden mały incydent i wyolbrzymiła go, przekręcając go kolejnymi kłamstwami, by pasował do planu. Czy naprawdę przez cały czas aż tak mnie nie lubiła?
„Namówiła mnie, bym spróbowała uciec z nią, ale teraz wiem, że nie opowiedziała mi całej historii. Myślałam, że będę pomagać biednej dziewczynie, która potrzebuje kogoś, kto się nią zaopiekuje. Zamiast tego, pomogłam przestępcy w czymś tak odrażającym”.
Zwróciła swoje pełne łez oczy ku Thei, płacząc podczas mówienia.
„Panno Woods... Nie wiem, jak mogłabyś mi wybaczyć, ale naprawdę nie miałam na myśli nic złego. Wierzyłam, że tamtego dnia przynoszę ci dar pokoju od Ariadny, a nie zatruwam cię śmiercią twojego dziecka. Myślałam, że chciała naprawić to po raz ostatni, zanim odejdziemy. Myliłam się... tak bardzo się myliłam... Tak mi przykro...”
Jej głos załamał się w szlochu, gdy tłum szeptał między sobą. Wszyscy jej wierzyli. Wierzyli w każde kłamstwo, które opowiadała.
I nie mogłam nic zrobić.
Thea nagle wstała, a wszyscy ucichli, by obserwować, spodziewając się brutalnej sceny skierowanej do kobiety, która ją otruła. Jej krok był chwiejny i niepewny, gdy podeszła do Sophie, jakby chciała podkreślić swoją niedawną hospitalizację. Jednak ku zaskoczeniu wszystkich, gdy w końcu dotarła do Sophie, zamiast tego objęła ją w uścisku. Przytuliły się, jakby znały się jako dobre przyjaciółki.
Kiedy Thea w końcu się odsunęła, uśmiechnęła się życzliwie do starszej kobiety i uchwyciła dłonie Sophie.
„...Wybaczam ci, Sophie” – powiedziała Thea, okazując miłosierdzie. „Słyszę, jak twoje słowa brzmią prawdziwie w świetle Bogini tej nocy. Wiem, że nie chciałaś zrobić krzywdy mnie ani mojemu dziecku, więc nie mogę cię winić za grzechy twojego przełożonego”.
Spojrzałam na tłum i zobaczyłam, że byli zauroczeni wszystkim, co mówiła. Chwytali każde jej słowo, ich twarze były pełne podziwu dla niej.
„To może być za wcześnie, aby to ogłaszać, ale...”, spojrzała w stronę Alerica, który był równie oczarowany wszystkim, co robiła. Skinął jej głową na znak aprobaty dla tego, na co w milczeniu prosiła o pozwolenie, a ona uśmiechnęła się do niego promiennie.
„...Ale Alec i ja rozmawialiśmy i on chce, żebym wkroczyła jako Luna, gdy już wszystkie te nieprzyjemności będą za nami. Widzę, jak czyste i lojalne jest twoje serce, Sophie. Widzę, jak głęboko troszczysz się o innych. Wiem, że Bogini musi czuć to samo”.
Teraz już wiedziałem, co ona robi. Mieli jakiś układ, byłem tego pewien. Współpraca Sophie i fałszywe zeznania w zamian za jej wolność po procesie. Nazywanie jej pseudonimem Alerica „Alec” było kolejnym posunięciem. Pokazywało wszystkim, jak blisko są. Nikt nie nazywał go tym imieniem publicznie od czasu śmierci jego ojca. To wszystko była farsa, żeby zdobyć serca stada, żeby patrzyli na nią z podziwem, jakby była miłosierną świętą.
A ja byłam diabłem, zabójcą dzieci, mordercą.
„Sophie, może jeszcze nie jestem Luną tego stada, ale bardzo bym chciała, żebyś się mną zajęła, okazując mi tę samą lojalność i miłość, którą omyłkowo powierzyłaś niewłaściwej osobie”.
Sophie natychmiast zgięła kolano i pocałowała ją w dłoń, pochylając głowę z szacunkiem.
„Panno Woods... nie, Luno... byłoby dla mnie największym zaszczytem służyć tobie i spędzić resztę mojego dawnego życia na odpokutowywaniu moich błędów”.
Thea się uśmiechnęła i podniosła Sophie na nogi, przytulając ją raz jeszcze. Tłum natychmiast wybuchnął aplauzem na widok sceny, której właśnie byli świadkami. Ich nowa, wkrótce Luna, okazała wielką miłość i wybaczenie osobie, która przyznała się do jej otrucia. Była piękna, miła i silna. Wiedziałam, że nigdy nie czuli tego do mnie. Zawsze miałam ich szacunek, ale nigdy ich uwielbienie.
„Myślę, że widzieliśmy już wystarczająco dużo” – powiedział Aleric łagodnie, wstając.
Podszedł do Thei i objął ją zaborczo ramieniem. Ale wtedy to zobaczyłem.
Coś, co sprawiło, że krew we mnie zawrzała.
Podczas ich uścisku Thea odrzuciła włosy do tyłu. To było strategiczne, byłem pewien. Chciała, żebym to zobaczył. Chciała, żebym poczuł ból, jaki to spowoduje, po raz ostatni przed moim skazaniem.
Ponieważ tam, na jej szyi, było znamię Alerica. Czegoś, czego nigdy mi nie dał. Czegoś, czego zawsze mi odmawiał, nawet po tym, jak się sparowaliśmy. Oznaczył Theę jako swoją, okazując światu swoją łaskę dla niej. I zajęło mu to tylko tydzień, nie tracąc czasu, aby wziąć ją jako wybraną partnerkę.
Byłam zła, wściekła. Więź partnerska została zerwana, więc nie byłam już zmuszona go kochać, ale pomyśleć, że błagałam go, żeby mnie oznaczył przez lata, bez wahania, tylko po to, żeby zobaczyć, jak oznaczył ją w ciągu tygodnia.
Obrzydliwe.
Nienawidziłam go. Nienawidziłam Thei. Nienawidziłam tej paczki. Nienawidziłam Sophie.
Tak, Sophie, jej nienawidziłem najbardziej. Wiedziałem, co będzie dalej, Aleric nawet nie musiał tego mówić. Wszystko przez Sophie. Jej fałszywe zeznania były ostatnim gwoździem do mojej trumny.
To był mój błąd, że ich kochałem; ją i Alerica. Oddałem im wszystko, a to obróciło się przeciwko mnie w truciznę. Czy to zawsze było moje przeznaczenie? Czy byłem skazany na życie i śmierć jako jedyny sposób na pomoc watasze? Mieli teraz swojego potężnego przywódcę, kochającą Lunę i watahę, która odniosła sukces dzięki mojej ciężkiej pracy i poświęceniu. Nie było już dla mnie miejsca w tym obrazie. Nie byłem potrzebny.
„Myślę, że dowody tutaj przeważyły w oczywistym wyniku. Masz coś do powiedzenia na swoją obronę, Ariadne?” zapytał Aleric.
Oczyściłem umysł i wziąłem głęboki oddech, aby się uspokoić. Nie było sensu dalej kwestionować zarzutów. Nie było nic, co mógłbym zrobić ani powiedzieć, co mogłoby zmienić ich zdanie.
I tak wypowiedziałam jedyne słowa, jakie przyszły mi do głowy. Szczere słowa, które czułam głęboko w środku.
„…Szczerze mam nadzieję, że Bogini uderzy was wszystkich za morderstwo niewinnej osoby, którego zamierzacie dokonać” – powiedziałam z goryczą. „Nie mogę już nic zrobić, aby udowodnić swoją niewinność wobec stosów fałszywych dowodów, które przedstawiliście, ale w głębi duszy… mam nadzieję, że wszyscy będziecie cierpieć. Kiedy mnie już nie będzie, a wy będziecie sami, mam nadzieję, że będę was prześladować. Mam nadzieję, że moja twarz będzie taka, jaką zobaczycie, kiedy w końcu spotka was wasza zguba. Moim jedynym błędem było kochanie kogoś.^
Zapadła cisza.
Nikt się nie odezwał, nikt się nie ruszył. Nie sądzę, żeby ktokolwiek spodziewał się, że powiem coś tak intensywnego. Prawdopodobnie założyli, że będę płakać i błagać Theę o wybaczenie, tak jak zrobiła to Sophie. Ale odmówiłem skłonienia się przed tą suką. Weź moją głowę, ale musiałbyś mi odciąć nogi, zanim kiedykolwiek zobaczono by mnie leżącą przed nią.
Odwróciłem się, żeby na nią spojrzeć i ku mojemu zdziwieniu, spojrzała na mnie rozbawiona, z uśmieszkiem na twarzy. Nie wyglądała jak zagubiona, głupia dziewczyna, którą znałem przez lata. Nie, teraz przebijała przez nie dziwna inteligencja. Spojrzała na mnie tak, jakby od początku wiedziała, że tak się skończy.
Po raz pierwszy spojrzała na mnie jak na swoje prawdziwe ja.
Wtedy zrozumiałem, że ona zaplanowała to wszystko od samego początku. Moja izolacja, Aleric, Sophie... kto wie, co jeszcze. Udawała, że nie ma pojęcia, żeby nikt jej nie podejrzewał. I z odrażającą świadomością zastanawiałem się, czy zabiła nawet swoje nienarodzone dziecko dla dobra mojej pozycji Luny. A może w ogóle nie była w ciąży? Modliłem się, żeby to było to drugie.
Aleric odchrząknął, przyciągając uwagę wszystkich z powrotem na siebie. „Bardzo dobrze. Zgodnie z prawidłową procedurą, członkowie wyższej rangi i starsi będą teraz głosować”. Zwrócił uwagę na członków za sobą. „Czy wszyscy, którzy uznają Ariadne Chrysalis za winną morderstwa następcy alfy i zamierzonej krzywdy Thei Woods, proszeni są o powstanie?”
Wynik wydawał się jednomyślny. Z przerażeniem patrzyłem, jak jeden po drugim wstają, z twarzami zwróconymi ku mnie. Sprawdziłem rzędy członków i moje oczy w końcu dostrzegły jedną parę, która uważnie się we mnie wpatrywała. Starszy Luke. Siedział...
„Starszy Luke?” zapytał Aleric, wskazując, że był jedyną osobą, która nie stała.
Wyglądał obojętnie, nie zależało mu na tym, czy zostanie wyróżniony, czy nie.
„Nie wierzę, że to zrobiła. Wydaje mi się, że to możliwe wrobienie, a większość dowodów była w najlepszym razie poszlakowa” – powiedział, jego głos był niewzruszony i pewny siebie. „Była Luna ma rację. Nie chcę, żeby jej twarz mnie prześladowała, skazując ją na śmierć. Możecie być zadowoleni, ale nie sprzedam swojej duszy dla popularności”.
Szepty oszołomionych uwag rozeszły się po tłumie, ponieważ wszyscy nie mogli uwierzyć, że ktoś nie uznał mnie za winnego. Aleric wydawał się zły, że ktoś zagłosował przeciwko większości, chociaż starał się to dobrze ukryć.
„Nieważne” – powiedział Aleric, jego głos był napięty. „Utrzymujemy większość głosów, aby kontynuować. Proszę przynieść mi szeroki miecz”.
Wskazał na przypadkowego sługę z boku i szybko zaczęli rozpakowywać broń. Miecz był głównie ozdobny, biorąc pod uwagę, że nie był używany do właściwej walki. Rękojeść składała się z kilku niebiesko-białych klejnotów i rzeźb związanych z księżycem. Uznałbym go za piękny, gdyby nie to, co miał zamiar zrobić.
Aleric mocno chwycił miecz i sprawdził, czy nadal jest ostry. Ostrze błyszczało w moją stronę, jakby błagając, by podejść bliżej, by je powitać. A gdy był zadowolony z jego stanu, zwrócił się do mnie, jego oczy były tak ostre jak miecz.
To było to. To był koniec. Wszystko było na nic. Jakie gorzkie, smutne życie wiodłem. Tak puste" tak samotne.
„Zostałaś uznana za winną stawianych ci zarzutów. Morderstwo dziedzica Alfy i krzywda innego członka stada pociągają za sobą najsurowszy wyrok” – zaczął Aleric. „Dlatego, dzięki mocy, którą posiadam, ja, Aleric Dumont, Alfa Stada Zimowej Mgły, skazuję ciebie, Ariadne Chrysalis, byłą Lunę Stada Zimowej Mgły, na śmierć. Twój wyrok ma zostać wykonany natychmiast”.
Nie chciałam się bać, ale bałam się. Im bliżej Alerica było, tym bardziej chciałam uciekać. Chciałam tego bardziej niż czegokolwiek innego.
Dlaczego tak długo czekałem, zanim spróbowałem uciec? Ten człowiek był moim wyrokiem śmierci już dawno temu, ale byłem zbyt ślepy, żeby to zobaczyć.
Z drżącymi nogami uklękłam przed drewnianym pniakiem. Nie musiałam być popychana ani popychana, zamiast tego chętnie położyłam głowę na klocku i zamknęłam oczy, czekając.
Poczułem, że nie mogę oddychać, łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Jak naiwny byłem. Jak głupi. Zbudowałem siebie na jedną z najmądrzejszych osób w kraju, ale ostatecznie okazało się, że jestem najtępszy.
Poczułem, jak powietrze się porusza, usłyszałem najcichszy odgłos machania mieczem...
...A potem nastała ciemność.