Rozdział 7
Po odejściu Zacha Madelyn mogła spać spokojnie. Być może dlatego, że wiedziała, że Jadie wciąż żyje w tym życiu, przerażające koszmary już jej nie dręczyły.
Następnego dnia Madelyn obudził ze snu odgłos kroków nad jej głową. Odwróciła się i otworzyła oczy, czując się całkowicie rozbudzona. W jej poprzednim życiu, podczas miesięcy chemioterapii przed śmiercią, nie mogła przespać nocy. Każdej nocy dręczył ją przeszywający ból, uniemożliwiający jej nawet zaśnięcie. Co gorsza, jej włosy wypadły drastycznie — czego nie spodziewała się po chemioterapii.
W poprzednim życiu Madelyn uwielbiała spać i wpadała w zrzędliwość, gdy ktoś ją wyrwał z niespokojnego snu. Ale teraz, gdy spotkała ją ta niemiła przerwa, jakoś nic nie czuła. Sięgnęła po telefon komórkowy, sprawdzając godzinę. Było tuż po ósmej. Rosario wiedziała o jej skłonności do spania i zwykle powstrzymywała się od przeszkadzania jej. Odłożywszy telefon, Madelyn zmusiła się do zamknięcia oczu i zdrzemnęła się na chwilę.
W końcu Zach był bardzo podejrzliwą osobą, a Madelyn nie mogła pozwolić sobie na to, by zauważył jej drastyczne zmiany, bo inaczej wzbudziłoby to podejrzenia.
Kiedy Madelyn się obudziła, była już po jedenastej. Po wstaniu z łóżka poszła do łazienki, żeby umyć zęby.
Pukanie do drzwi zasygnalizowało przybycie Rosario, niosącej świeżo wyprany koc. „Pani Jent, lunch jest gotowy. Może to jednak potrwać chwilę, ponieważ pan Jardin musiał wrócić na swoje miejsce, zanim dołączy do pani na posiłek później”.
Madelyn skinęła głową, myjąc zęby, a woda chlapała jej na twarz. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, zauważając jej młodzieńczy i niewinny wygląd, ze skórą gładką jak jedwab — naprawdę nieskazitelną. Jej ręka mimowolnie sięgnęła, by dotknąć twarzy, przypominając sobie jej zwiędłe ja w poprzednim życiu przed śmiercią. Wspomnienia z tamtego przeszłego istnienia wydawały się odległym snem.
Prawdę mówiąc, Madelyn nie była nieatrakcyjna. Miała zwrócone ku górze oczy, które, gdy były pozbawione wyrazu, niosły nutę niewinności, sprawiając, że wydawała się bezbronna i nieszkodliwa — cecha, którą można było łatwo wykorzystać. Przypomniała sobie swoją osobowość z poprzedniego życia, która rzeczywiście była dość nieprzyjemna. Wtedy była rozpieszczoną i upartą córką bogatej rodziny, typem młodej damy, którą inni opisaliby jako rozpieszczoną i uprzywilejowaną. Jako jedyna córka Haysona Jenta, wierzyła, że może mieć wszystko, czego zapragnie, w tym… Zacha.
„ Zrozumiałam” – odpowiedziała Rosario.
Ponieważ Madelyn nie planowała wychodzić tego dnia, wybrała luźny, różowy, kwiatowy zestaw piżamowy z długim rękawem i pozostawiła lekko kręcone włosy rozpuszczone. Schodząc na dół, stanęła przed lodówką i nalała sobie szklankę mleka. Wtedy właśnie z holu dobiegły jej znajome głosy pełne śmiechu. Nie miała wątpliwości, że to mogli być tylko oni.
Madelyn spojrzała w górę i zobaczyła Zacha stojącego w drzwiach w towarzystwie Jadie. Oboje byli ubrani w pasujące do siebie stroje. Nie mogła powstrzymać się od pytania: „Czy oni to zaplanowali?”
Dziś Zach, który zazwyczaj preferował ciemne kolory, miał na sobie białą kurtkę. Jadie, która spędziła lata za granicą na leczeniu, wyglądała jeszcze bardziej promiennie. Miała na sobie białą sukienkę, która emanowała czystością i nieskazitelnością, przypominając eterycznego elfa wyrwanego z obrazu.
Piękno Jadie dało Madelyn wgląd w to, dlaczego Jadie zajmowała szczególne miejsce w sercu Zacha przez wszystkie te lata. Jednak ukłucie dyskomfortu pozostało w Madelyn. Być może nie odeszła całkowicie od swojej roli w poprzednim życiu jako żona Zacha.
Madelyn tylko szybko spojrzała na Jadie, po czym odwróciła wzrok.
Zach pochylił się i szepnął Jadie cicho do ucha: „Wszystko w porządku, chodźmy coś zjeść”.
Jadie, czując odrobinę niepewności, wsunęła kosmyk włosów za ucho i skinęła głową. Trzymając prezent w dłoni, podeszła do Madelyn, która już siedziała przy stole jadalnym i zaczęła jeść. Jadie podała prezent Madelyn i powiedziała: „Kupiłam to dla ciebie, kiedy wróciłam. Mam nadzieję, że ci się spodoba”.
Madelyn uśmiechnęła się ciepło i odpowiedziała: „Dziękuję. Proszę, usiądź i cieszmy się naszym posiłkiem. Rosario przygotowała dziś coś pysznego”.
Jadie wydawała się zaskoczona miłymi słowami Madelyn. W przeszłości Madelyn rzuciłaby prezent na ziemię, złapała Jadie za włosy i zażądała, żeby odeszła. Zach interweniowałby, żeby rozładować sytuację i odprowadzić Jadie.
W poprzednim życiu Madelyn dokładnie to wydarzyło się w tym momencie. Nawet podrapała twarz Jadie. Dokładne słowa nagany Zacha umykały jej pamięci, pogrzebane w odległej przeszłości. Wiedziała jednak, że nie było to przyjemne.
Jadie ostrożnie spojrzała na Zacha, jego wyraz twarzy pozostał pozbawiony emocji.
Spokojnie podał talerz Jadie i powiedział cichym głosem: „Zjedzmy. Później zabiorę cię, żeby zobaczyć, czy jest coś, co chciałabyś kupić”.
Jadie posłusznie wzięła talerz, jej głos był łagodny: „Tak naprawdę nie ma nic, co naprawdę muszę kupić. Wiem, że jesteś zajęta, więc nie martw się o mnie. Skup się na swoich sprawach. Będę czekać na ciebie w domu, kiedy skończysz pracę i przyjdziesz mnie odebrać”.
Zach podał jej trochę jedzenia z talerza, stwierdzając: „Wszystko w porządku. Wziąłem dzień wolny. Rzadko zdarza mi się spędzić z tobą cały dzień. Takie okazje mogą nie zdarzać się często w przyszłości”.
Siedzieli razem, podczas gdy Madelyn pozostała sama naprzeciwko nich. Nie okazywała zainteresowania ich rozmową, po prostu kiwając głową, kontynuując jedzenie posiłku. Na jej talerzu było skrzydełko kurczaka, które podał jej Zach. „Naprawdę nie dołączysz do nas dzisiaj?” zapytał.
Gdy Madelyn usłyszała, jak Zach mówi o „nas”, sugerując siebie i Jadie, boleśnie uświadomiła sobie, że na zawsze pozostanie w ich oczach outsiderką. Myśl o towarzyszeniu im wydawała się niechcianą obecnością, wiecznym piątym kołem u wozu. Co więcej, w tym nowym początku jej głównym celem było zdystansowanie się od Zacha, co sprawiło, że musiała odrzucić jego zaproszenie.
Z lekkim i radosnym uśmiechem Madelyn odpowiedziała: „Nie ma potrzeby, mam jeszcze trochę nauki do zrobienia”. Zjadła tylko trochę i nie miała ochoty się zatrzymywać. Wytarła usta chusteczką, wstała z gracją i weszła po schodach. Gdy się od nich odwróciła, jej wyraz twarzy powoli się zmienił.
W sercu szepnęła do siebie: „Zach Jardin, w moim poprzednim życiu moja obsesja mnie pochłaniała, czyniąc cię ważniejszym od mojego istnienia. Próba związania cię ze mną poprzez małżeństwo była moim błędem. W tym życiu pozwolę ci odejść i uwolnię siebie! Życzę wam obojgu spokojnego, radosnego i błogiego życia…”